Wszystkie małe śmierci

Kolejny serial od Telltale pokazuje, że ten model rozgrywki padł już ofiarą zmęczenia materiału. Jest dobrze, ale bez polotu.
"Game of Thrones - A Telltale Games Series" - recenzja
Wszystkie problemy z "Grą o tron" autorstwa Telltale streszcza jedna z początkowych scen pierwszego epizodu. Widzimy przepiękny obraz koncepcyjny: w oddali majaczy potężny zamek, niżej kłębi się zielona gęstwina. Nagle przed oczami staje nam postać zrobiona nie lepiej niż bohaterowie pierwszego sezonu "The Walking Dead". Ta dysproporcja pomiędzy pięknem tła i odstręczającym pierwszym planem będzie nam niestety towarzyszyć do samego końca.



Bohaterami "Gry o tron" jest rodzina Forresterów. Nie chodzi jednak bynajmniej o właścicieli domu mody, znanych z "Mody na sukces", ale o szlachetną rodzinę z martinowskiego uniwersum. Forresterowie mają wtyki tu i tam; skłóceni są też w dość tradycyjny sposób z sąsiadami. W pierwszym epizodzie poznajemy większość obsady i po kilku scenach mamy wrażenie, że gdzieś to już widzieliśmy. Podpowiadam: to oczywiście Starkowie, tyle że w skali lokalnej. Podobnie zresztą jak pozornie pierwszoplanowa rodzina z północy, tak i Forresterowie będą po kolei wypadać z gry.



Akcja gry przerzuca nas pomiędzy kolejnymi postaciami, co daje możliwość oglądania znanych z serialu wydarzeń oczyma zupełnie innych, mało ważnych bohaterów. To prawdopodobnie największa siła tej epizodycznej "Gry o tron". Nasi protagoniści to maleńkie rybki w stawie pełnym drapieżników. O ile serial wciąż traktuje o szarpaninie wierchuszki, o tyle gra Telltale pozwala zrozumieć, jak niewiele znaczą poślednie rody, które Królewską Przystań często oglądają tylko na obrazkach. Szkoda tylko, że sporo rzeczy i smaczków, które ucieszą fanów serialu, będzie średnio zrozumiałe dla ludzi nieobytych z "Grą o tron". To nie "Minecraft", w którym wystarczy załapać klockowatość rzeczywistości, a reszta przychodzi sama. George R.R. Martin stworzył ogromny i bogaty świat, którego poznawanie to kwestia tygodni, jeśli nie miesięcy spędzonych nad książkami; w ostateczności serialem. Gra Telltale z jednej strony pozwala nam patrzeć świeżym okiem na to uniwersum, z drugiej zaś i tak dość wysoko zawiesza poprzeczkę kompetencji.



Największym jednak problemem z odbiorem gry Telltale jest to, że pierwszy epizod "Life is Strange" ukazał się raptem dwa miesiące po startowym odcinku "Gry o tron". Przed przygodami Forresterów Telltale stworzyło dwa sezony "The Walking Dead", a także wzięło się za "The Wolf Among Us", "Tales from the Borderlands" oraz kilka innych tytułów opartych na bardzo podobnym schemacie. Rozumiem argument, że nie należy poprawiać czegoś, co jest dobre, ale w pewnym momencie za mocno widać szwy. Trudno mieć pretensje do Telltale – zaczęli robić kilka gier naraz. Produkt Dontnod wbił się klinem w serię gier, którą gracze z przyzwyczajenia łykali jak studenci nocą kebaby. 



Na tle "Life is Strange" widać jednak boleśnie wszystkie kłamstewka Telltale. Opowieść wcale nie jest tworzona w biegu. Nie mamy miliona różnych ścieżek. Paragrafówka zredukowana jest tak naprawdę, niczym polska polityka, do słów kluczy. Nie chcę, ze zrozumiałych względów, podawać konkretnych przykładów, ale dość powiedzieć, że nieważne, czy pod koniec ktoś okaże się zdrajcą czy sojusznikiem. Historia została już napisana za nas, my tylko możemy czasem przerzucić kartkę czy dwie.

Największym atutem wspominanego tu często "Life is Strange" było napięcie i antycypacja – z jednej strony nie wiadomo, co czai się za rogiem, co stanie się w następnym odcinku, a z drugiej – bez przerwy spodziewamy się emocjonalnego walca ze strony twórców. Odmierzane z aptekarską dokładnością cliffhangery i zwroty akcji wciąż stawiały nam mózg w poprzek. Na tym tle "Gra o tron" wypada dość blado. Dzieje się tak ze względu na dwie rzeczy: ogromną popularność serialu oraz mechanikę gier Telltale.

Choć wspomniałem o tym, że do zrozumienia "Gry o tron" potrzebne są nieliche kompetencje i znajomość świata wykreowanego przez George’a R.R. Martina, nie przeszkodzi to uważnemu graczowi i weteranowi gier Telltale odgadnąć, kto kogo zabije, kiedy to się stanie i jaki czeka nas zwrot akcji pod koniec odcinka. Nie jest to ogromny zarzut, ale wyłania się z niego jedna ze słabości historii Telltale – sztampa.

Oczywiście pomiędzy tymi grubo szytymi scenami zdarzają się prawdziwe perełki, a bohaterowie napisani są więcej niż poprawnie. Każdego zapamiętamy niemal od razu, w dodatku wysławiają się oni dość blisko stylu Martinowskiego, co oznacza, że nie brakuje wulgaryzmów i ciętych tekstów. 



Osobna sprawa to grafika. Powód, dla którego Telltale nie robi nic z czysto jakościową stroną swoich gier, jest dla mnie niezrozumiały. Podobnie jak każda inna gra tego studia i "Gra o tron" ma problemy z wydajnością oraz jakością modeli postaci. Mimika bohaterów jest całkiem niezła, ale gdy tylko zobaczycie Cersei, zrozumiecie, że gorzej chyba już nie będzie.

Studio Telltale w pewnym sensie podobne jest do innych "opowiadaczy" z nazwy: Traveller’s Tales. Obaj developerzy od lat tworzą gry niemal od sztancy. O ile jednak różne zręcznościówki z serii "LEGO" nie nudzą, gdyż ich sercem jest ten sam, nieco tylko modyfikowany styl rozgrywki, o tyle kolejne historie pisane według tego samego wzorca zaczynają przypominać pokryty kurzem serial z dawnych lat. Niby można, ale i tak odpadniemy przed końcem sezonu.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones